- W pierwszych dniach września 1944 roku mieszkańcy Jasła opuścili domy i udali się na tułaczkę...ciągnęła monotonnym głosem Aldona przy tablicy. Już dobre 15 minut opowiadała o historii miasta w czasie II wojny światowej. Popatrzyłem znudzony w okno, zamyśliłem się. Zacząłem obmyślać strategię nowej, pasjonującej gry komputerowej gdy nagle, zupełnie niespodziewanie usłyszałem głos pani od historii. (Fotorelacja)
- Adam, dlaczego nie uważasz?
- Bo to takie nudne! – palnąłem, zanim zdążyłem się zastanowić.
- Historia wcale nie jest nudna - oburzyła się pani – można ją tylko w nieciekawy sposób przedstawić. Aby cię przekonać, że to prawda, muszę dać ci ekstra zadanie domowe! - postanowiła nauczycielka.
- O rany, za co? - jęknąłem
- Przeprowadzisz wywiad z kimś, kto przeżył okupację, jeśli posłuchasz kogoś, kto przeżył te straszne chwile, zrozumiesz, czym jest historia. Podzielisz się z nami swoimi spostrzeżeniami na ten temat - zakończyła tonem nie znoszącym sprzeciwu.
Na wszelki wypadek nic się nie odezwałem. W drodze do domu przypomniałem sobie scenkę sprzed kilku dni, gdy jechaliśmy do Biecza do ciotki.
Przez uchylone okno wdzierał się do samochodu zapach świeżego siana, czuć było latem
i wakacjami. Z radia dobiegała muzyka „Budki Suflera”, zamyśleni obserwowaliśmy mijane domy i pola.
- O patrzcie, tu byliśmy wysiedleni, niedaleko - usłyszałem nagle głos babci i cały nastrój prysł w jednej chwili. O rany, znowu się zacznie! Babcia z uporem maniaka za każdym razem usiłowała nam opowiadać swoje wojenne przeżycia, ale nikt nie chciał słuchać. Mnie też to nigdy nie interesowało, nie lubię historii, to straszne nudy, no, chyba, że starożytna - mumie, złoto Inków i Azteków - szkoda, że tego babcia nie pamięta - uśmiechnąłem się pod nosem, wyobrażając sobie ją jako egipską kapłankę.
- Jak to, przecież tak nie można - przerwał moje rozmyślania oburzony głosik mojej prawie ośmioletniej siostry - jak to mogli was wyrzucić z własnego domu? A co z kotami, królikami, no co?- dopytywała się gorączkowo.
- Ale ona głupia - pomyślałem - martwi się o koty i króliki a nie myśli o ludziach! Po co babcia opowiada jej takie rzeczy - rozzłościłem się - najlepiej byłoby o tym zapomnieć. Jakby na złość usłyszałem słowa Agnieszki:
- Musisz mi to wszystko opowiedzieć, co czułaś, jak musiałaś zostawić swoje łóżeczko, koty, zabawki, przecież nie mogliście zabrać wszystkiego, prawda? Bardzo płakałaś? A ciotka Aniela była z wami? I ten wujek w okularach? Jak twój tatuś szedł, skoro mówiłaś, że nie miał nogi? Nie mógł zostać? – zasypała babcię gradem pytań, na szczęście dojechaliśmy do Biecza, zobaczyła malutkie kaczątka i pobiegła, co sił w nogach zapominając o wszystkim.
No tak , przecież babcia może mi coś o tym opowiedzieć! Może to jakoś wytrzymam. Nagle obudziły się we mnie wątpliwości. Może wojna to nie tylko cyfry - „rozstrzelano około stu osób”. Co znaczy około? Sto jeden? Sto dwa? Może tym „zaokrąglonym” był mały chłopiec, który nie mógł się doczekać, kiedy pójdzie do szkoły, miał już wszystkie książki i zeszyty, nowiutki tornister i zanim poznał literki, zginął? Może to była dziewczynka ze śmiesznymi warkoczykami tuląca do siebie lalkę? Czy to jest w porządku? Czy ich śmierć była mniej ważna, mniej bolesna dla bliskich? A może wojna to nie tylko bohaterscy żołnierze z Westerplatte, których każą nam podziwiać, ale też uczucia dziewczynki, która musiała zostawić króliki i koty i wyruszyć w drogę? Powinniśmy o tym pamiętać czy iść naprzód nie oglądając się do tyłu? Może jednak warto posłuchać opowiadań babci, zastanowić się nad tym, co przeżyła?
- Adam, napisałbyś coś o wysiedleniu, zniszczeniu Jasła, jest konkurs, przyniosę ci regulamin - zaproponowała opiekunka kółka dziennikarskiego, na które się zapisałem.
Chyba jest mi to pisane - pomyślałem. Babcia ucieszyła się, że ktoś wreszcie chce jej wysłuchać.
- Wiesz co, pojedziemy do Jaśka, mojego brata, on był starszy, na pewno lepiej pamięta. On ci wszystko opowie, ja uzupełnię, o resztę możesz zapytać ciocię Anielę, każde z nas przeżywało to inaczej. Zacznij od wujka, to jest właściwie twój stryjeczny dziadek, ale nie lubi, żeby mu wypominać wiek. On pamięta rzeczy, które mnie wtedy nie interesowały. On zwrócił uwagę na zniszczenia w Jaśle, bo kochał to miasto. Chodził tam do szkoły, miał przyjaciół... Wujek ( zgodnie z jego życzeniem tak go będę nazywał) oczywiście zgodził się opowiedzieć mi o wysiedleniu, zaproponował mi nawet notatki, które miał sporządzone, aby nie zapomnieć. Zrozumiałem wtedy, jakie to dla nich ważne - pamiętać, podzielić się tym z innymi. Nie rozumiałem jeszcze tylko, dlaczego?
Aby łatwiej mi było zrozumieć, przeczytałem kilka książek z tego okresu ( w tym podręcznik historii), obejrzałem stare, pożółkłe zdjęcia w rodzinnym albumie. Było ich niewiele, ale wystarczyło, bym mógł sobie wyobrazić wujka Jaśka jako kilkunastoletniego, wysokiego przystojnego chłopaka, z ciemnymi oczyma, uśmiechniętego, nie wiedzącego jeszcze, że zostanie kiedyś strasznie ważnym profesorem politechniki. Najstarsza z sióstr, Zosia, patrzyła ze zdjęcia ogromnymi, poważnymi oczami. Franek, młodszy z braci bardzo lubił muzykę, grał na różnych instrumentach, o nim wiem chyba najmniej, mimo że mieszkał najbliżej. Następna była Marysia, moja babcia, wesolutka, śliczna dziewczyna o ciemnych włosach i brązowych oczach i ostatnia z rodziny, bardzo do niej podobna Anielka. Na czas opowiadania przeniosłem się myślami w przeszłość. Przymknąłem oczy i uważnie słuchałem opowiadania wujka.
Jak zapewne wiesz, mieszkaliśmy wtedy w Nawsiu Kołaczyckim. Jasło było mi szczególnie bliskie, bo chodziłem tam do gimnazjum, miałem wielu kolegów. Wtedy była to dla mnie prawdziwa metropolia - miasto było takie ładne, budynki wysokie i piękne. Marzyłem, że gdy skończę studia, wrócę do Jasła i będę tu pracował. Wybrałem nawet dla siebie dom - duży, z balkonem, ale przy ruchliwej ulicy, bym zawsze wiedział, co się w mieście dzieje - zaśmiał się cicho - nie wiem, co na te moje plany powiedzieliby właściciele domu. W każdym razie bardzo lubiłem spacerować po ulicach Jasła i marzyć o przyszłości. Była też pewna dziewczyna... Z otwartych okien żeńskiego gimnazjum dobiegały dźwięki fortepianu, słychać było śpiew, czasem któraś z dziewcząt wychyliła głowę i pomachała ręką, często staliśmy pod oknami - powiedział szeptem ukradkiem spoglądając na ciotkę. Nagle zasmucił się. – Wiesz, potem ten nasz ulubiony fortepian żołnierze niemieccy wyrzucili przez okno. Z drugiego piętra! W szkole stacjonowała jakaś kompania piechoty, zniszczyli wszystkie pomoce, spalili bibliotekę, wyrzucili ławki na boisko – westchnął ciężko. Ale wróćmy do wysiedlenia. 13 września przyjechał do mnie z Jasła na rowerze mój szkolny kolega. Był bardzo przygnębiony. Opowiedział mi, że rano, na murach wielu budynków pojawiły się ogłoszenia informujące, że najpóźniej do piątku 15 września do godziny 18 wszyscy mieszkańcy mają bezwarunkowo opuścić Jasło. Dali im dwa dni na przygotowanie się do wyjazdu. Całe dwa dni – wujek zaśmiał się ironicznie – dobroczyńcy! Pozwolili nawet zabrać całe swoje mienie, tylko czym ludzie mieli je wywozić, no czym? Widać było, że wujek bardzo przeżywa to, co mówi. Jakby cofnął się do tamtych czasów, znów pocieszał swojego kolegę, proponował mu gościnę. Jakoś nie wydawało mi się to nudne. Wujek odpoczął chwilę i kontynuował opowieść:
Był ciepły, wrześniowy dzień 1944 r. Niedawno chorowaliśmy na tyfus. Najgorzej czuła się mama i ja ale powoli wracaliśmy do zdrowia. Ojciec odetchnął, myśleliśmy, że już wszystko będzie dobrze, gdy nagle, jak grom z jasnego nieba spadła na nas wieść o wysiedleniu...
Zobaczyłem nagle w wyobraźni Jaśka, wpadającego do domu z rozwianym włosem i butelką bimbru w kieszeni. W ręku trzymał tabliczkę z napisem „Uwaga tyfus”.
- Jadą, już są niedaleko – krzyknął - musimy jednak jechać! Spal to szybko - podał matce tabliczkę.
- Jasiek, bój się Boga, przecież to miała być nasza ochrona, może zostawiliby nas w spokoju!- krzyknęła jego mama. – Co ty wyprawiasz, powieś to zaraz z powrotem!
Ale Jasiek nie zważając na jej słowa wrzucił tabliczkę do pieca i miotał się gorączkowo po kuchni zbierając przygotowane na wszelki wypadek bagaże. - Pomóż mi! - krzyknął na Franka.
- Spalili wszystkich! Żywcem! Nawet to małe w kołysce! - wyszeptał ze zgrozą, gdy układali sprzęty na wozie.- Niemcy bardzo boją się zarazy, tu ma być front, jeszcze by się żołnierze pochorowali! - Franek zrozumiał , o czym brat mówi. W sąsiedniej miejscowości też panował tyfus. Ludzie wymyślili, że jak zostawią tabliczki, nie będą musieli wyjeżdżać. Nie przypuszczali, że to się tak zakończy...
- Stali i patrzyli, jak się palą. Zamknęli ich w domu - dłonie Jaśka zacisnęły się w pięści. Ciągle słyszał krzyk, czuł dym. Jak to dobrze, że zdążył przed nimi!
- Musimy pomyśleć, co z tatą - zmartwił się Franek - przecież on nie da rady iść, zastrzelą go!
- Już o tym myślałem - Jasiek pokazał na butelkę w kieszeni. Zrozumieli się bez słów. Weszli do domu.
- Pij tato - Jasiek podał ojcu bimber. Matka patrzyła na niego ze zgrozą - przecież jej mąż nie cierpi alkoholu, prawie nigdy nie pije i nagle ma wypić i to prosto z butelki?
- Powiemy, że jest pijany i musi jechać na wozie, może nie zauważą, że jest inwalidą. Są pobłażliwi w stosunku do pijaków, zostawią go w spokoju, zobaczysz - tłumaczył spokojnie Franek. - Ty usiądziesz obok, że niby musisz go pilnować, może nam się uda. Reszta chyba da radę iść?
- Ale dlaczego? Co? Jak? – zaczęła lamentować Anielka
- Mieszkamy zbyt blisko frontu, a Niemcom się to nie podoba. – rzucił Franek w biegu, bo właśnie zmierzał do pokoju zacząć się pakować. – przeszkadza im nasza obecność, a poza tym „trzeba z czegoś żyć”
- Co? – spytała zdziwionym tonem Aniela, a na jej twarzy pojawił się strach.
- Wszystko, co zostanie w domach i czego nie zdążymy zabrać stanie się automatycznie ich własnością – wyjaśnił Jasiek, ponieważ jego brat był już w innym pokoju.
- Gdzie się podziała Maryśka i Aniela!? – zawołał nagle Bronek, ojciec rodziny, krzywiąc się z niesmakiem. Spróbował wstać, aby wyrzucić w połowie opróżnioną butelkę.
- Pij! Ja ich poszukam. – powiedział Jasiek, po czym zniknął za drzwiami.
W drzwiach pojawił się Franek.
- Skończyłem. Trzeba coś jeszcze zrobić? – zapytał. Nikt mu nie odpowiedział, ale to nie było potrzebne. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. Na jego miejscu już po kilku sekundach widniały dwie twarze. Zaraz nad nimi górował Jasiek.
- Pozbieraliśmy zwierzęta. – powiedział i począł wymieniać imiona psów – Szubika
i Czarusia. Kot niestety nie dał się złapać… trzeba jeszcze wziąć krowę.
- Nie ma potrzeby… - oznajmił Franek, który niespodziewanie wbiegł do pokoju. – postarałem się o wóz. Przyłączymy się do sąsiadów, pana Raka. Zaprzęgliśmy już krowy. Jedna nasza, druga ich.
- Was ist das!? – rodzina usłyszała krzyk z zewnątrz. Mieli mało czasu. Niemcy pewnie przyczepili się do sąsiadów. Franek wybiegł przed dom, gdy tymczasem wszyscy pozostali pomagali wyjść rodzicom. Gdy wyszli, mogli ujrzeć kilku niemieckich żołnierzy, wóz na którym siedziały już psy i leżały bagaże. Franek zajął zaszczytne miejsce „kierowcy”. Nie odważyli się zostać dłużej. To było zbyt duże ryzyko. Trzeba było jechać. Tak, jak chłopcy przypuszczali, Niemcy pobłażliwie odnieśli się do zataczającego się ojca. Wykrzyknęli coś na temat pijanych polskich świń i pozwolili mu wsiąść na wyładowany do ostatnich granic możliwości wóz. Rodzina nie mogła pogodzić się ze stratą kota Henrysia. Marysia długo rozglądała się i nawoływała, ale uparciuch zaszył się gdzieś w kącie i ani myślał stamtąd wyjść. Płacząc po cichutku podała rękę Jaśkowi. Zaczęli iść. Nie wiedzieli gdzie, to wiedzieli tylko Niemcy, którzy ich eskortowali. Rozpoczęła się wielka podróż w nieznane.
Dwie siostry Maria i Aniela, kłóciły się o to, który pies jest ładniejszy, ich mama rozpaczała nad swoim losem i głośno zamartwiała się o Zośkę, która była już mężatką
i została w swoim domu. Rodzina nie miała o niej żadnych wiadomości. Jasiek rozprawiał z synem sąsiadów, Bolkiem Piotrowskim, ojciec, walcząc z mdłościami po wypitym bimbrze, rozmyślał o przyszłości, a Franek ściskał w rękach swój największy skarb, jaki udało mu się wynieść z domu – skrzypce.
Początkowe przypuszczenia wskazywały na to, że Janek i jego rodzina przemierzą Wisłokę w Kołaczycach i osiądą w jednej z pobliskich wsi. Tak jednak się nie stało. Po przyjeździe do Kołaczyc okazało się, że muszą iść dalej, w stronę Jasła. Próbowali zostać w Krajowicach, ale Niemcy zauważyli to i nakazali dołączyć do kolumny, zatrzymując ich kennkarty czyli wojenne dowody osobiste, które obiecali zwrócić w Jaśle. Później okazało się, że ci, którym udało się osiedlić w wioskach tuż za Wisłoką, musieli kopać rowy przeciwlotnicze, byli też zmuszani do innych prac na rzecz wojska.
W Jaśle skierowano ich na stację kolejową, gdzie zarządzono postój. Na stacji kłębiły się tłumy ludzi, czekających na swój los. Chodziły plotki, że Niemcy usuwają wszystkich mieszkańców Jasła, by łatwiej im było kraść i plądrować mieszkania. Niektórzy zwodzili głośno, inni popłakiwali cichutko, jeszcze inni siedzieli w milczeniu odrętwiali, niezdolni do jakichkolwiek uczuć. Franek poszedł po odbiór swojej kennkarty i długo nie wracał. Na domiar złego pobiegł za nim Czaruś i Anielka płakała coraz głośniej, nie wiadomo za kim bardziej - za psem czy bratem. Wieczorem Szubik zaczął przeraźliwie wyć.
- O Boże, pewnie cos się stało Frankowi, pies to wyczuł - rozpłakała się matka. Dziewczynki zaczęły szlochać razem z nią. Jasiek z ojcem naradzali się w kącie, co robić. Bali się coraz bardziej, Franek ciągle nie wracał.
- Pójdę, sprawdzę co z nim, może się czegoś dowiem - powiedział w końcu Jasiek.
- Nigdzie nie pójdziesz! - zdenerwowała się matka - Jak go zabrali na roboty do Niemiec, to i tak nic nie pomożesz, wezmą i ciebie. Nie było żadnej strzelaniny, coś byśmy słyszeli. Poczekamy jeszcze. Czekanie było najgorsze, Jaśka do szalu doprowadzała ta bezsilność, musiał patrzyć, jak Niemcy zabijają, upokarzają Polaków i nic nie mógł na to poradzić, zupełnie nic. Mógł tylko troszczyć się o przetrwanie bliskich, dbać o rodzinę i marzyć, jak to będzie po wojnie. Tylko że te marzenia przychodziły mu teraz z trudem, nie mógł sobie wyobrazić, jak ludzie będą mogli zapomnieć o tym koszmarze. Czy ich sumienia nie staną się zbyt elastyczne? Niemcy zabierają nam, my kradniemy im i to jest w porządku- panowało powszechne przekonanie, ale czy na pewno? - zastanawiał się czasem Jasiek, gdy nie mógł zasnąć. Noc spędzili pod gołym niebem, na jasielskim dworcu kolejowym. Zziębnięci i wystraszeni w milczeniu oczekiwali na to, co przyniesie im poranek. Na drugi dzień zza horyzontu wyłoniła się znajoma sylwetka. Wszyscy ucieszeni wybiegli przywitać powracającego Franka i zaczęli zalewać go gradem pytań:
- Dlaczego tak długo?
- Jak to wyglądało?
- Co cię zatrzymało? – i tym podobne. Franek nie chciał dużo mówić. Przebił się przez tłum i powiedział, że musi się umyć. Mrugnął na Jaśka, by poszedł z nim. Anielka złapała go za rękaw:
- Gdzie jest Czaruś? – zapytała. Franek popatrzył na nią groźnie, po czym poszedł w stronę bagaży. Jasiek z ojcem poszli za nim.
- Co się tam stało? – zapytał tato. Franek westchnął i począł niechętnie mówić:
- Niemcy. Żandarmi ohydnie traktowali tych, którzy przyszli po obiór kennkart. Popychali ich, wyzywali, poniżali. Bili nawet kobiety i dzieci! Była tam taka malutka dziewczynka, miała może z pięć lat. Nie mogła tak szybko iść, potknęła się i przewróciła. Z ręki wypadł jej miś, żandarm popchnął ją a misia kopnął dalej. Żebyście słyszeli, jak ona płakała, a on rechotał jak głupi. Gdybym mógł, to bym go zabił!- krzyknął zapalczywie - Dlaczego do cholery nic nie możemy zrobić! Dlaczego musimy na to pozwalać! - po chwili zaczął opowiadać dalej - Jeden z nich popchnął mnie, nie zauważyłem, że stoję mu na drodze. Upadłem. Czaruś podbiegł do niego, chwycił zębami za nogę. – westchnął po raz kolejny – Podarł mu spodnie.
- Co z Czarusiem? – zapytał nieśmiało Jasiek.
- A jak myślisz?! Musiałem szybko uciekać, żeby to samo nie stało się ze mną. – powiedział Franek ze łzami. – Rozwalił mu głowę kolbą. Mały, głupi piesek, a nie stał bezczynnie, jak ja! Wmieszałem się potem w grupę mężczyzn. Skierowano nas do Niegłowic do rafinerii. Szkopy się boją - wykrzyknął radośnie - pracowaliśmy przy demontażu urządzeń rafineryjnych w związku z przygotowywaną ewakuacją. Co nie udało się rozmontować, mają potem zniszczyć. Nie chcą nam nic pozostawić! Wieją przed wojskami polskimi i radzieckimi. Mówi się, że już niedługo tu będą. Podobno Niemcy chcą wszystko zniszczyć, mają spalić całe Jasło, wyobrażacie to sobie? A co u was?
- Dowiedzieliśmy się przynajmniej, gdzie jest nasz cel, to znaczy, gdzie nas wysiedlają – powiedział Jasiek.
- Gdzie? – usłyszał pytanie.
- Lepiej nie pytaj. – powiedział ojciec i wychodząc smutno powiedział – Biecz. Długa droga przed nami.
- Gdzie Czaruś, gdzie Czaruś?- dopytywała się zaniepokojona Anielka.
- Przestraszył się strzałów i uciekł, nie martw się, na pewno wróci. A może już jest w domu, w Nawsiu? - wymigiwał się Franek, nie patrząc siostrze w oczy. Chłopcy starali się chronić dziewczynki przed wszystkimi złymi wiadomościami, przynajmniej tyle mogli zrobić. Anielka rozpłakała się głośno i pobiegła do mamy, która przytuliła ją mocno i próbowała pocieszyć.
- Dlaczego tak musi być, dlaczego ? Najpierw Halinka, potem Czaruś, ja chcę do dooomuuuu- rozpłakała się na dobre. Jasiek zacisnął pięści z bezsilności. Przed tym jednym ją nie uchronił, widziała, jak zabierali jej szkolną koleżankę Halinkę, Żydówkę. Rozstrzelano ją wraz z całą jej rodziną w warzyckim lesie. Jasiek to widział, został zmuszony do kopania grobów. Ten koszmar prześladuje go po nocach - mała niewinna Halinka, psotny chochlik, który ciągle obrywał po łapach od pani za bazgrolenie. I te ogromne , wysokie drzewa, które tak samo obojętnie szumiały przed egzekucją, jak i po niej. I to poczucie bezsilności, kto chciał przeżyć, nie mógł zrobić nic, a Jasiek bardzo chciał, chociażby po to, żeby to komuś opowiedzieć, ocalić Halinkę przed zapomnieniem, przed podręcznikowym zaokrągleniem- rozstrzelano około... I kto będzie wiedział, że tak bardzo chciała żyć, dorosnąć. Marzyła, że może uda im się w trójkę - jej, Anielce i Marysi ukończyć gimnazjum. Miały potem zostać nauczycielkami , pracować w jednej szkole i oczywiście przyjaźnić się nadal na śmierć i życie. Razem z Halinką Hitlerowcy zamordowali marzenia trzech dziewczynek...
Nazajutrz rano Jasiek i jego matka pojechali pociągiem. Dla reszty nie było już miejsca, a nawet, gdyby było, kosztowało zbyt wiele dla ubogiej, tułającej się rodziny. Po długiej jeździe Jasiek z Katarzyną wysiedli na stacji w Bieczu. Niemcy kazali ustawić się wszystkim przyjezdnym w szeregu. Przerażeni ludzie nie wiedzieli, co się dzieje.
- Du, du, du, - wskazywał Żołnierz niektórych przerażonych ludzi – du, du, du und du. Wy pójdziecie ze mną. – Po tych słowach odszedł, a za nim wskazana grupka ludzi. Jaśka i mamy na szczęście nie wybrał. Młodych i silnych wywozili do pracy do Niemiec. Matka Jaśka zarządziła, że ona pozostanie w Bieczu, a tymczasem Jasiek pójdzie ostrzec resztę rodziny na wypadek, gdyby tych, którzy nie jechali pociągiem też wywozili do Niemiec. (...) Jasiek ruszył więc w drogę
i po jakimś czasie spotkał rodzinę.
- Szubik zginął – przywitała go Aniela płaczliwym głosem.
- Jak to zginął!? – spytał zdenerwowany Jasiek. Jeśli to znowu robota wroga…
- Znikł! Chyba uciekł – wyjąkała Aniela i rozpłakała się. Jej brat gorączkowo rozglądał się za czymś, co mogłoby jej ułatwić podróż. Robiło się już ciemno, a oni przez cały dzień nic nie jedli. Podjął decyzję, by poprosić o pomoc mieszkańców napotkanego domu. Zapukał.
- Dzień dobry. - powiedział, gdy drzwi otworzyła pulchna, jasnowłosa kobieta. - przychodzimy z daleka, czy moglibyśmy dostać coś do jedzenia?
- Ależ oczywiście. - odpowiedziała kobieta i zaprosiła ich do domu. Opowiedzieli o swojej dotychczasowej tułaczce przy jedzeniu, a potem poszli spać, ponieważ gospodarze przygotowali im nocleg w stodole. Z zapasem jedzenia Anielka wraz z rodzeństwem i sąsiadkami wyruszyła w dalszą drogę. Tuż przed Bieczem czekała ich niespodzianka, spotkali bowiem dawnych znajomych, od których dostali wiadomość, że ich wędrówka wcale nie kończy się w Bieczu. Dowiedzieli się też, że ich rodziny zostały skierowane do Strzeszyna odległego od Biecza o około pięć kilometrów na północny — zachód. Gdy doszli do Biecza, mogli po raz kolejny odpocząć. Anielka była tak zmęczona, że zapomniała o Szubiku i kłótniach z Marysią, która pociągała tylko cichutko nosem, bo postanowiła, że będzie bardzo dzielna, tak jak Jasiek i Franek, że nie będzie się skarżyć, bo jest już na to za duża. Po długiej wędrówce Jasiek i jego siostry wreszcie znaleźli rodzinę. Byli zakwaterowani u średnio zamożnego gospodarza - Liany. Sąsiedzi zamieszkali niedaleko, u następnego gospodarza. Było im raźniej razem, pomagali sobie, jak tylko mogli. Ludzie przyjmowali uchodźców na ogół bardzo serdecznie i pomagali, jak tylko mogli. Wojna wyzwalała jednak nie tylko te najgorsze instynkty... Gospodarz przyjął ich bardzo ciepło.
- Przywędrowaliście tu aż z Jasła… - mówił z podziwem Liana, gdy zobaczył Jaśka, Marię
i Anielę – kiedyś sam pracowałem w tej okolicy wydobywając ropę.- No, no, dzielni jesteście!
By nie pozostawać bez zajęcia rodzina pracowała we wsi – kopali ziemniaki, zbierali buraki, młócili zboże. Jasiek z bratem chodzili do lasu po drewno na opał. To pozwalało im się utrzymać.
- Mamy szanse pojechać do domu!!! – powiedział kiedyś Franek po powrocie do domu z pola. Widać było po nim, że przynosi dobre wieści. – Niemcy organizują wykopki w Kołaczycach! Może pozwolą jednemu z nas zostać na cały okres wykopków, by ten mógł tam pracować na utrzymanie. Poza tym dobrze będzie znów zobaczyć strony rodzinne!
- Ja? Ja mam tam jechać?! – zdziwił się Jasiek, bo sam nie wiedział, czy chce, czy nie.
- Tak. – powiedziała spokojnie, wyręczając Franka, Maria.- Zgłosimy się razem. Myślisz, że nie widzę, jak mama udaje, że nie jest głodna? Tatuś ma wyrzuty, że nie pracuje, a je, a przecież on nie da rady!- powiedziała ze łzami w oczach.
Jasiek wyjechał razem z Marysią wcześnie rano. Jechał teraz na wozie i rozglądał się dookoła. Nie można powiedzieć, że były to piękne widoki. Zwłaszcza, gdy przejeżdżali przez Jasło. Wszędzie były ruiny i zgliszcza. Na poboczach leżały trupy żołnierzy i cywili, ktoś jednak się broni - pomyślał zdumiony Jasiek. Nie widać było tego tylko w dwóch częściach miasta: Ulaszowicach i Gorajowicach, bo tam była niemiecka strefa mieszkalna. W innych można było dopatrzyć się żołnierzy chodzących po mieście i krzyczących do innych „hier! hier!”, gdy zobaczyli coś, co można było jeszcze podpalić. Temperatura była już znośna, bo tylko gdzieniegdzie tliły się resztki budynków. Większość była zamieniona w zgliszcza. Jasiek czuł się tak, jakby był mrówką wędrującą po pozostałościach ogniska. Tragiczny los zgotował Jasłu okupant. Co nie spłonęło, wysadzono Chłopak mijał dymiące fragmenty budynków. Las kikutów kominów, ścian, drogi zawalone gruzem. Szeleszczące blachy, groźba zawaleń. Podobno Niemcy splądrowali najpierw mieszkania i piwnice
w poszukiwaniu ukrytych kosztowności. Zabito wszystkich starych, niedołężnych i chorych, którzy nie mogli opuścić miasta. Ulica za ulicą po splądrowaniu mieszkań, specjalne jednostki wojskowe gromadziły słomę, zlewały ropą i podpalały. Ani kropla deszczu nie opóźniła działań. Gentz, który był okupacyjnym starostą, postanowił, że skoro Niemcy nie mogą zostać w Jaśle, to nikt tu nie będzie mieszkał. Nie pozostanie kamień na kamieniu - odgrażał się. I tak też się stało. Marysia rozglądała się przerażonym wzrokiem po czymś, co kiedyś było pięknym, tętniącym życiem miastem. Nagle zobaczyła, że jej duży, odważny brat płacze. Łzy spływały mu po policzkach, nawet nie próbował ich powstrzymać.
- No co ty?- szturchnęła go łokciem – czemu beczysz?
- Tu była kiedyś moja szkoła – pokazał ręką na kupę gruzów- miałem nadzieję, że po wojnie będę się uczył dalej. Co my teraz poczniemy? A jeśli wszystkie miasta w Polsce zniszczyli tak jak Jasło? Co nam zostanie? Mieliśmy tyle pięknych zabytków, tyle lat stały!
- No przecież to odbudujecie, popatrz, niektóre cegły są całkiem dobre – przekonywała go naiwnie dziewczynka – jak się wszyscy weźmiemy do pracy, na pewno sobie poradzimy, zobaczysz!
O dziwo, dziecinna gadanina siostry pocieszyła Jaśka. To nic, że Niemcy zniszczyli Jasło, zostali przecież ludzie, którzy na pewno tu powrócą. Gdy wojna się skończy, na gruzach miasta zbudują nowe, jeszcze piękniejsze. Z uchylonych okien szkół znów popłyną wesołe piosenki, chłopcy jak dawniej będą czekać na dziewczyny pod szkołą. Nad każdym
z publicznych budynków powiewać będzie polska flaga. Ludzie zapomną o koszmarze wojennym, nauczą się żyć od nowa. Oby tylko za bardzo nie zapomnieli - zatrwożył się naraz Jasiek. Nie, nie mogą zapomnieć o tych ruinach! Może znajdą się ludzie, którzy zdołają utrwalić te smutne obrazy, przekazać je przyszłym pokoleniom?
Jasiek miał tylko nadzieję, że zastanie w Nawsiu co innego, niż tutaj. Gdy dojechał na miejsce, nie zauważył większych zmian. Wszystko wyglądało tak, jak przedtem. Niewiele się zmieniło od czasu ich wyjazdu (i całe szczęście). Nagle dobiegło go wesołe szczekanie, odwróciwszy głowę zobaczył Szubika. Pies był wychudły i zaniedbany, ale to na pewno on. Maryśka od razu pobiegła się z nim przywitać. Rozpłakała się z radości tuląc psa do siebie. Długo nie mogła się uspokoić.
Skierowano ich w stronę Bieździedzy. Podczas drogi Jasiek oddalił się i poszedł w stronę domu rodzinnego, omłócił trochę pszenicy, po czym przyniósł zboże siostrze, aby ta zawiozła je rodzinie. Postanowił zostać w domu i nie wracać do Strzeszyna. Było to bardzo ryzykowne, ale mogło zapewnić rodzinie utrzymanie. Umówił się z Marysią, że codziennie będzie jej podawał jedzenie, jakie uda mu się zdobyć. W odejściu nikt mu nie przeszkodził. Następne dni mijały podobnie. Pan Łętowski, tutejszy młynarz prowadził bimbrownię. Jasiek był jego niemianowanym pomocnikiem. Codziennie mógł ukradkiem podać Marysi woreczek mąki, kawałek słoniny, wszystko to, co udało mu się zdobyć. Pewnego razu jednak żołnierz, pilnujący pracujących na polu ludzi zauważył, że Marysia oddala się ukradkiem w stronę lasu. Poszedł po cichutku za nią, wyrwał jej z ręki woreczek, przekonany, że dziewczyna przemyca amunicję i zaczął strzelać w kierunku uciekającego Jaśka. Marysi serce zamarło ze strachu, zaczęła krzyczeć. Jej brat już miał schować się za drzewami, gdy nagle zachwiał się i upadł. Niemiec krzyknął tryumfalnie, Jasiek jednak podniósł się i pobiegł dalej. Niemiec odwrócił się do dziewczyny z wściekłością i uderzył ją w twarz, potem drugi raz. Z rozprutego woreczka wysypała się fasola, Niemiec szarpnął Marysię i podniósł broń. Dziewczyna zasłoniła twarz ręką, wszystko to rozgrywało się tak błyskawicznie, że zdążyła tylko pomyśleć o mamie i Anielce. Nagle jej oprawca zachwiał się. Marysia zobaczyła, że odepchnął go starszy żołnierz krzycząc: ty głupcze, przecież to jeszcze dziecko! Niemiec odszedł mrucząc wściekle przekleństwa.
- O Boże, zachował się jak człowiek, czy to możliwe, że oni też coś czują?- pomyślała zaskoczona Marysia. Jakby w odpowiedzi na jej pytanie Niemiec wyciągnął portfel, otworzył i podsunął jej pod nos.
- Patrz, to moja córka – powiedział.
Marysia zobaczyła pyzatą dziewczynkę z wielkimi kokardami uśmiechającą się radośnie
z fotografii.
- Ładna-wykrztusiła.
- Została w domu, nie wiem co się z nią dzieje, nie widzę jak dorasta - przełknął głośno ślinę.
- Oni też cierpią - pomyślała zaskoczona Marysia, ale nie potrafiła mu współczuć, nie po tym wszystkim, co widziała.. przypomniała sobie ruiny Jasła, które kiedyś miało być również jej miastem. To tu chciała się dalej uczyć, jak jej starszy brat. Czy będzie to możliwe? Czy uda się je odbudować? Czy tatuś znów pojedzie tam na jarmark z butami, jak to robił przed wojną?
Żołnierz popatrzył ze smutkiem na rozsypaną fasolę a Marysia poczuła zapach swojej ulubionej zupy, której tak dawno już nie jadła i znowu nie zje. Była bardzo głodna
i zmęczona, pracowała przecież całymi dniami jak dorosły mężczyzna.
- Bitte - powiedział Niemiec, podając jej tabliczkę czekolady - nic innego nie mam - usprawiedliwił się.
Dziewczynę ogarnęła złość, nie chciała tej niemieckiej czekolady, nie chciała ich oglądać, chciała tylko wrócić do domu, odpocząć. Co z Jaśkiem - zastanawiała się gorączkowo patrząc wrogo na żołnierza, który przecież uratował jej życie.
- Bitte! - zaczynał się niecierpliwić Niemiec.
- Danke !- niechętnie wzięła czekoladę, zastanawiając się, co z nią zrobi.- Powiem w domu, że to od Jaśka, nic im nie opowiem, dopóki się nie dowiem, co z nim. Boże, chyba żyje - przeraziła się. Wróciła do pracy. Nie mogła jednak poradzić sobie z okropnym strachem paraliżującym jej ciało i umysł. Czy Jasiek żyje? Czy jest ranny? Ogromne łzy spływały jej po policzkach, ocierała je wierzchem pobrudzonej dłoni rozcierając kurz po twarzy. Tak bardzo bała się o brata i tak bardzo było jej żal zupy fasolowej!
Anielka ucieszyła się z czekolady, której smaku prawie już nie pamiętała i nie mogła się nadziwić, że Marysia nie chce tego przysmaku. Mama przyglądała się starszej córce podejrzliwie. Bała się zapytać, lecz w końcu nie wytrzymała:
- Maryś, co się stało, dlaczego jesteś taka dziwna? I skąd Jasiek wziął tę czekoladę?
- Nic mamusiu, zmęczona jestem, boli mnie gardło i mam dosyć tych diabelnych szkopów!- wybuchła dziewczyna - są wszędzie, wszędzie, jak wszy! Nigdy się ich nie pozbędziemy, pozabijają nas wszystkich! Nie chcę żyć w takim strachu, ciągle się boję, o siebie, o was, nie mamy wiadomości od Zośki, co z jej mężem? Dalej w niewoli czy już go wykończyli? Miałby przynajmniej spokój! A niech ich wszystkich ...
- Maryśka! - krzyknął ostrzegawczo ojciec - zwariowałaś? - Zbliża się koniec wojny! Wyniosą się, zobaczysz!
- Ale najpierw nas wykończą, zlikwidują tak jak rodzinę Halinki!
Marysia przez całą noc nie mogła zasnąć, wiedziała, że powinna odpocząć, bo jutro czeka ją ciężka praca, ale strach o Jaśka nie pozwalał jej spać. Ciągle miała przed oczyma padającą postać brata. Nie przyznała się nikomu, nawet Frankowi, nie miał więc kto jej pocieszyć.
Nazajutrz, wczesnym rankiem ubrała się i pobiegła na miejsce zbiórki. Jak na złość Niemcy guzdrali się, czekali na kogoś. Marysia ze strachem rozglądała się wokoło, na szczęście jej wczorajszego prześladowcy nie było, będzie więc mogła uciec i szukać brata.
Zbierając ziemniaki oglądała się ukradkiem, nagle poczuła uderzenie w plecy, upadła twarzą w błoto. Okazało się, że zostawiła kilka ziemniaków. Żandarm zauważył to i zaczął krzyczeć. Marysia złapała się za brzuch i dala mu do zrozumienia, że musi biec do lasu. Gdy dopadła pierwszych krzaków, usłyszała cichutkie wołanie. To Jasiek! Cały i zdrowy!
- Nie martw się, nic mi nie jest, tylko się przewróciłem, Potknąłem się o wystający korzeń, kula świsnęła mi nad głową, gdyby nie ten upadek, już bym nie żył! Bóg czuwa nad nami! - powiedział brat i wyciągnął zza pazuchy woreczek z ...fasolą!
- Marysi wstyd się zrobiło wczorajszych bluźnierstw i narzekań. Była pewna, że Boga nie ma, przecież nie pozwoliłby na takie okropieństwa. Jak wierzyć, gdy człowiek musi oglądać codziennie śmierć, cierpienie, nienawiść? A może to wina człowieka? Bóg dał mu wolną wolę, może wybierać. Ale czy na pewno może? Jaki wybór ma ona, Marysia? To takie skomplikowane, porozmawia o tym z Jaśkiem, gdy wróci do mu, on jest taki mądry!
Zimę przeżyli spokojnie. Mając dobrze izolowane od chłodu mieszkanie, świętowali Boże Narodzenie. Wszystko odbyło się tak, jak powinno i rodzina dziękowała Lianie za życzliwość. Marysia uwierzyła, że Dzieciątko narodziło się na nowo, była pewna, że wszystko będzie dobrze. Nastał nowy rok. Wszyscy oczekiwali nowych wieści z frontu, wszyscy czyhali na potknięcia Niemców. Czekali na coś, co osłabiłoby Hitlerowców. Dopiero w połowie stycznia sytuacja zmieniła się. Wrogowie byli stopniowo wypierani. Była to dobra wiadomość, ponieważ powstawała nadzieja, że wojna szybko się skończy, a Polska znowu zostanie wyzwolona. Złą stroną było przemieszczanie się frontu, stwarzało to bowiem niebezpieczeństwo dla tych, którzy się tam znaleźli. Na początku lutego wojska radzieckie wkroczyły do Biecza.
- Mamo, ja się boję! - wołała Anielka. W całym domu panowała atmosfera napięcia. Przez kilka dni nie pojawił się nikt obcy. Żołnierze ZSRR patrolowali okolice i wyłapywali nielicznych Niemców, kręcących się nieopodal. Pewnego pięknego, zimowego dnia do domu Liany zapukało dwóch żołnierzy radzieckich. Mieli bardzo wesołe miny i uprzejmie poprosili o herbatę i ziemniaki. Gdy dostali to, co chcieli, zasiedli wraz z rodziną do stołu - bo przyszli w porze obiadowej - i zaczęli jeść ziemniaki wraz ze słoniną, którą sami przynieśli.
- Co panów tu sprowadza? - zapytał Franek podejrzliwie.
- Jeść nie ma co, roboty nijakiej nie ma, to trzeba się zapoznać z narodem sojuszniczym. - odpowiedział wysoki Rosjanin.
- Nie wiedzą panowie, kiedy skończy się wojna? - zapytała Marysia, nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać.
- Niedługo. Niemcy nie mają nad wami już żadnej władzy. Armie III Rzeszy opuściły już te tereny. To tylko, hę, hę, kwestia czasu. - powiedział Rosjanin, po czym wypił duży łyk, z manierki, którą trzymał przy pasie. Dalej jedli bez słowa. Po jakimś czasie radziecki żołnierz zwrócił się do Liany:
- Gdy wchodziliśmy tu, widzieliśmy przez okno w komórce litrową butelkę pewnego alkoholowego specyfiku... Moglibyśmy go kupić?
- Wie pan, nie wiadomo kiedy może się przydać i w ogóle... - zaczął mówić Liana - a poza tym wojsko powinno być trzeźwe.
- My trzeźwi - powiedział niższy żołnierz, który dotąd nie odzywał się.
- Dlaczego Liana nie chcę sprzedać wódki? To chyba uczciwe - szepnął do ojca Jasiek.
- Kto ich tam wie... zapłacą albo i nie zapłacą, są bezkarni, - odpowiedział, również szeptem ojciec.
- Nie jest na sprzedaż - upierał się Liana.
- Ależ drogi panie, wszystko jest na sprzedaż. - mówił wyższy wzrostem i zapewne też wyższy rangą Rosjanin.
- Nie! - uciął Liana.
- Słuchaj - zwrócił się żołnierz do swojego podwładnego. - idź przynieś no te wczorajsze zdobycze. - po tych słowach niższy Rosjanin wyszedł. Kilka minut później wrócił trzymając w rękach piękny, brązowy koc.
- Zgadzam się - powiedział Liana rozumiejąc, o co chodzi. - ale najpierw chcę dostać koc.
- Dobrze - powiedział żołnierz, po czym kazał dać koc Lianie. Po chwili Rosjanin dostał butelkę. Część zawartości rozlali do manierek, a część wypili natychmiast po otrzymaniu. Widząc ich można było zastanawiać się, jakim cudem w ogóle stoją jeszcze na nogach. Zaczęli śpiewać „Fryce są złodzieje", gdy młodszy syn Liany, który jeszcze nie wiedział, o gościach z Rosji wpadł do kuchni.
-Tato! Ruskie wyprowadzają jałówkę od sąsiadów i biorą ją ze sobą! - zawołał, a potem zamilkł widząc dwóch żołnierzy radzieckich. Podpici Rosjanie nawet nie zareagowali na to, śpiewając dalej w najlepsze. Po kilku chwilach Franek po cichu poinformował Lianę, że armia radziecka zarekwirowała mu konia. Większy z żołnierzy usłyszał to, po czym krzyknął na cały głos:
- Ja tym draniom pokażę! — i pobiegł, a raczej zatoczył się na podwórze. Niższy żołnierz, mniej pijany wręczył Lianie dokument, dzięki któremu po wojnie miał dostać dwa konie. Potem wyszedł poprowadzić swojego dowódcę. Oczywiście dokument okazał się nic nie wartym. Gospodarz długo lamentował, że Niemcy nie wzięli tylko sojusznicy. W duchu jednak cieszył się, że tylko tak zakończyła się wizyta gości ze wschodu, o ich wyczynach krążyły mrożące krew w żyłach opowieści. Zwycięska armia zabierała wszystko, co wpadło jej w ręce, nie troszcząc się o los okradzionych mieszkańców wsi. Kilka dni później rodzina zaczęła zbierać się do powrotu. Pożegnali Lianę i podziękowali mu za gościnność. Powrót z wysiedlenia nie był taki wesoły, jak mógłby być. Przejeżdżając przez Jasło wszyscy z przerażeniem przyglądali się ruinom. Okupant spełnił swoją obietnice, nie został kamień na kamieniu... Ludzie z pochmurnymi, zaciętymi twarzami wyszukiwali w ruinach to, co jeszcze nadawało się do użytku, wyciągali wszystko, co pomogłoby w odbudowie zniszczonego miasta. Mimo wszystko mieli nadzieję, że się uda, że kiedyś znów zakwitnie, zapełni się wesołym gwarem, śmiechem dzieci idących do szkół, dźwiękiem kościelnych dzwonów – znów zatętni życiem, zmartwychwstanie z pomocą ludzi, którzy je kochają...
Gdy doszli do domu, przywitał ich pies Szubik. To było tyle dobrych wiadomości. Dom został ogołocony z wszystkiego, co wartościowe. Nie pozostało nic, co pomogłoby im przetrwać. Na polach nie było już upraw. Nie było nic. Zaczęła się długa walka o przetrwanie. Droga ta prowadziła jednak do lepszego świata, bo w końcu nastały lepsze czasy.
Wujek skończył opowiadanie, z trudem powracałem do rzeczywistości. Miałem wiele pytań, niestety, był już tak zmęczony, że nie chciał dalej rozmawiać.
- Cieszę się, że ktoś mnie wysłuchał - powiedział na koniec - przyślij, jak napiszesz. Po drodze do domu wstąpiliśmy do ciotki Anieli. Leżała w łóżku, była chora, lecz ucieszyła się na nasz widok. Babcia zaczęła jej opowiadać o wizycie u brata a ja zacząłem przeglądać jakąś książkę. Z zamyślenia wyrwał mnie poirytowany głos;
- Co ty głupoty opowiadasz, Czaruś był biały w czarne łaty, a nie czarny!- mówiła podniesionym głosem ciotka.
- Głupia jesteś, był czarny, cały czarny! - odpowiedziała babcia – Chyba masz już sklerozę!
- Sama masz sklerozę, bo jesteś starsza. A Czaruś był biały, to w końcu mój pies! - wykrzywiła się ciotka.
Nic się nie zmieniły! Kłócą się zupełnie jak małe dziewczynki. Przez moment na miejscu starszej, schorowanej pani w szlafroku zobaczyłem dziewczynkę z mysimi warkoczykami
i poobijanymi kolanami. Wybuchnąłem śmiechem. Babcia z ciotką popatrzyły na siebie
i zaczęły się śmiać razem ze mną.
- Czy to ważne, jakie miał łaty? Wiesz, aż do dziś nie wiedziałam, co się z nim stało - pokiwała głową ciocia Aniela. I o Halince zapomniałam. To było tak dawno... Jak się lepiej poczuję, opowiem ci o naszej okupacyjnej szkole - zwróciła się do mnie. - Ze mną też możesz przeprowadzić wywiad, nie tylko z Jaśkiem!
- Pamiętasz, Maryśka, jakie robiłyśmy psoty nauczycielce? - roześmiała się – przyjedź, to ci opowiem. Na to potrzeba więcej czasu.
Niestety, nie posłałem wujkowi mojego opowiadania. Nie zdążyłem. Pod koniec października dostaliśmy wiadomość o jego śmierci... Gdy myślę teraz o nim, mam w pamięci nie schorowanego starca, lecz młodego, silnego mężczyznę, który troszczył się o swoją rodzinę, chronił młodsze siostry przed złem, był dzielny i odpowiedzialny. Na przekór wszystkiemu, wierzył w miłość i sprawiedliwość, w to, że będzie lepiej, że życie będzie piękne. Udało mu się spełnić swoje marzenia - skończyć studia, założyć rodzinę...
Obiecanego wywiadu z ciotką Anielką też nie będzie... Przeżyła swojego brata tylko o dwa tygodnie. Dołączyła do mamy, taty, Zosi, Jaśka i Franka. Odeszła psotna Anielka
z warkoczykami, już nie będzie kłócić się z babcią o kolor futra Czarusia, który pewno biega teraz z nią po niebieskich pastwiskach poszczekując radośnie...
Opowiadanie postanowiłem jednak napisać, gdy usłyszałem w telewizji fragment dyskusji: „Polacy to taki głupi naród. W imię romantycznych porywów pozwolili na zniszczenie Warszawy. Po co było to powstanie? Po co wojna obronna? Przecież wiadomo było, że przegramy. Trzeba było siedzieć cicho i czekać na lepszy moment, brać przykład z tych, którzy się poddali. Ocalilibyśmy bezcenne zabytki - myślałem, że źle słyszę. Poczułem złość na tego człowieka i jednocześnie dumę, że jestem Polakiem. Wiem, że teraz wielu ludzi narzeka, wyjeżdża za granice w poszukiwaniu lepszego życia. Myślę, że mają do tego prawo. Tym jednak, którzy walczyli o ojczyznę, tym, którzy przetrwali, jesteśmy coś winni - pamięć i szacunek. Dlatego sądzę, że trzeba ocalić od zapomnienia, już bez znaku zapytania, który umieściłem w tytule. Nie byłem pewien, co należałoby zrobić - zapomnieć jak najszybciej o tym koszmarze, pozwolić umrzeć pamięci razem z ludźmi czy też przekazywać wspomnienia o wojnie następnym pokoleniom. Teraz już wiem - ocalić od zapomnienia, nie po to, żeby siać złość, gniew i nienawiść lecz po to, by wojna nigdy się nie powtórzyła, aby już nigdy w mediach nie pojawiła się wiadomość o „polskich” obozach koncentracyjnych. Przebaczać jednak chyba nie mamy prawa, mogą to zrobić tylko ci, którym odebrano dzieciństwo, radość z nowej teczki, szkolnego dzwonka, młodość, pierwszą miłość, rodzinę, wreszcie - życie.
Z dumą patrzę teraz na Jasło – jest takie, jak w marzeniach wujka. Piękne, zielone, tętni życiem. Jest w nim wiele dobrych szkół (do jednej z nich chodzę), zielony park zaprasza do spacerów, kolorowe plakaty informują o imprezach na terenie miasta. Aż wierzyć się nie chce, że kiedyś go nie było. Zrozumiałem jednak, że miasto to nie budynki, ulice i place lecz ludzie, ich pamięć i czyny. Dzięki uporowi przeszłych pokoleń mogło w ciągu wieków jak feniks odradzać się z popiołów, powstawać na nowo, trwać, mimo kataklizmów dziejowych do dziś. Rzeczywiście, historia nie jest nudna – to przecież ludzie, ich przeżycia, cierpienia, marzenia tworzą historię.
Podobno człowiek żyje dotąd, dopóki żyje pamięć o nim. Będę zawsze pamiętał o odważnym Jaśku, Franku, który niczym Janko Muzykant nosił ze sobą wszędzie ukochane skrzypce, o wesołej Anielce, cichej, łagodnej Zosi, dzielnej Marysi i ciemnookiej Halince, której nie dane było nigdy dorosnąć. Dziękuję Ci Wujku, za Twoje wspomnienia. Wiele się dzięki nim nauczyłem, wiele zrozumiałem, choć wiem, że jeszcze długa droga przede mną, nim nauczę się żyć tak, jak Wy.
Adam Bełda
Opowiadanie napisałem na podstawie wspomnień mojej babci Marii Wiśniewskiej oraz jej rodzeństwa Jana Rączki i Anieli Włoch
Portal miastojaslo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych komentarzy. Zastrzegamy sobie prawo do usuwania i redagowania komentarzy, które są niezwiązane z tematem, zawierają wulgaryzmy, reklamy czy też treści obrażające inne osoby. Użytkowniku ponosisz odpowiedzialność za treść swoich komentarzy zgodnie z Polskim Prawem oraz normami obyczajowymi.
Zgłoszenie