Śnieg, śnieg i trzy pasma górskie. Cóż to może być?? Bieg górski o nazwie Zimowa Triada, która odbyła się w Krościenku nad Dunajcem w dniach 21-22 styczeń 2017 r.
Składała się z ogólnego dystansu 66 km podzielonego na 3 etapy. Każdy z nich po innym pasmie górskim. W pierwszym dniu godzinkę przed południem na zawodników czekał start po Gorcach, który liczył sobie 22 km długości. Następnie wieczorkiem o 19.00 wytyczona 11 km traska po Pieninach, zaś w niedzielę Beskid Sądecki, gdzie przebieranie nogami liczyło sobie 33 km. Wieloetapówka ma to do siebie, że jeśli poszalejesz na pierwszym biegu, potem może być tylko gorzej.
Sobota, chwila przed godziną 11, zawodnicy ustawiają się na linii Start/Meta do pierwszego z biegów, w pobliżu remizy OSP Krościenko nad Dunajcem. Do pokonania 22 km o przewyższeniu 1 107 m po paśmie Gorców z wbiegnięciem na Lubań - 1 211 m wysokości. Zanim organizator dał sygnał do startu, przekazał, krótkie info o panujących warunkach na trasie. No cóż. łatwo nie będzie. Nagle wystrzał bez jakiegokolwiek odliczania i ruszyło ponad 200 zawodników. Jedni spokojnie inni od razu na maksa. Od samego początku pod górkę, po bocznych uliczkach Krościenka a następnie Grywałda. Co rusz zdyszana osoba pyta, gdzie ten wielgachny śnieg i ponad metrowe zaspy. Mija 5 km, można powiedzieć trasa typowo sielankowa, aż nagle odbicie w jakieś pola. I zaczęło się. Zaspy ogromniaste, każdy z zawodników zapada się po kolana lub bardziej. Teraz ciężko, to co będzie wyżej?? Byle do bufetu na 7 km dotrzeć. Tam ma być troszkę lepiej. Jakoś muszą dowieźć wodę i izotoniki – ktoś rzucił hasło. Uff udało się, bufet osiągnięty. Dalsza wspinaczka troszkę łatwiejsza po zrobionym śladzie przez ciężki sprzęt drwali. Jednak im wyżej tym śniegu coraz więcej. W okolicach szczytu sięgał już sporo powyżej kolan. Najważniejsze, ze nadal jest ślad. Mija 11 km biegu, dokładnie połowa trasy. Hura szczyt osiągnięty, teraz tylko z górki. Jedni idą, inni próbują jakoś biec. Nagle ślad zbacza w bok zaś szarfy i strzałki rozwieszone przez organizatora nakazują biec prosto. O masakra, czerwony szlak nie przetarty. Biegacze, jeden po drugim wpadają głęboko w śnieg. Jak tu biec? Ten kto nie poszalał pod górkę i zachował sporo sił, wyprzedzał hartów z początku biegu. A ci mieli problem, gdyż zbieg z góry w śniegu prawie po pas, wymagał ogromnego wysiłku. Próba przejścia podobnie. Może niżej będzie lepiej, gdy 4 kilometry przed metą, wbiegniemy w szutrową drogę?? Gdzie tam! Drogowcy chyba zaspali, bo zaspy jeszcze większe. Z oddali widać jak jeden drugiemu pomaga wydostać się z śniegu. Inny krzyczy, dawaj krzakami, a potem łąką, tu będzie lepiej. Jakoś udało się sforsować najgorszy odcinek. Jeszcze tylko odśnieżoną dróżką pomiędzy domami, cały czas stromo w dół i upragniona meta.
Limit na pokonanie trasy wynosił 5 godzin, jednak nie wszyscy się w nim zmieścili. Nikomu nie udało się zejść poniżej 2 godzin, nawet osobom, które wybrały tylko ten bieg. Mirek Prędki oraz Marcin Wiącek z Jasielskiego Stowarzyszenia Cyklistów wybrali zmagania na całej Triadzie. Mirek zajął 20 miejsce po pierwszym etapie z czasem 2 godz i 30 min zaś Marcin przybiegł 15 minut później na 42 miejscu. Etapu w Gorcach nie ukończyło 15 osób.
O godzinie 19.00 tego samego dnia na wszystkich czekała kolejna konkurencja, czyli 11 km bieg po Krościenku z dwukrotną wspinaczką na Toporzysko w Pieninach. Trasa składała się z dwóch kółek liczących 5,5 km każde. Można powiedzieć dużo i nie dużo. Osoby, które biegły Gorce, odczuwały już w nóżkach pierwszy 22 kilometrowy etap. Ci co wybrali tylko 11 km, byli świeżutcy. Na 3 minuty przed startem organizator zafundował piękny pokaz sztucznych ogni. Tuż po nim rozległ się wystrzał z pistoleciku startowego. Tym razem start i meta zlokalizowane zostały na krościeńskim rynku. Pierwsze 2 km poprowadzono promenadą wzdłuż Dunajca, następnie bocznymi dróżkami asfaltowymi. W sam raz na dobrą rozgrzewkę przed podejściem na Toporzysko. Oj nie było łatwo, wspinaczka może nie zbyt długa bo jedyne 1,5 kilometrowa, ale fest stroma w głębokim śniegu. Ponoć w pienińskich lasach czekały głodne wilki na zbłąkaną osóbkę. Organizator to sprytny gość, więc w newralgicznych miejscach ustawił płonące pochodnie, aby biegacze nie pogubili się i w paszcze wilków nie wpadli. Dodatkowo każdy musiał posiadać czołówkę. Początkowe oraz końcowe odcinki trasy były oświetlone ulicznymi latarniami, ale reszta już nie. Toporzysko zaliczone, gonimy dalej, aż do szlaku prowadzącego na Trzy Korony. Jednak zawodnicy nie biegli do góry na słynny szczyt Pienin, lecz stromo w dół do Krościenka. Na tym 1,5 km odcinku dokonała się prawdziwa selekcja. Ci co założyli gorszej jakości obuwie, mieli spory problem z przyczepnością. Nie jeden zaprzyjaźniał się z krzaczkami lub modlitwy odprawiał. Uff jakoś udało się dotrzeć na dół, teraz jeszcze 500 metrów po uliczkach Krościenka i linia mety. Nie był to finish, lecz zakończenie pierwszego kółka i rozpoczęcie następnego z tymi samymi atrakcjami co wcześniej. Dopiero drugie przekroczenie linii mety oznaczało ukończenie dystansu.
Mirek Prędki pokonał 11 km trasę o przewyższeniu 470 m w 1 godzinę i 1 minutę, zaś Marcin Wiącek w 1 godzinę i 7 minut. Po dwóch etapach Mirek spadł z 20 na 22 miejsce, zaś Marcin utrzymał 42 miejsce. Oprócz nich wystartowało też dwoje reprezentantów naszego powiatu. Nadmienię tylko, że prowadzona była oddzielna klasyfikacja osób, które nie brały udziału w całej Triadzie. Kasia Osika z Woli Dębowieckiej wybierając wieczorny bieg, zajęła 6 miejsce wśród kobiet z czasem 1 godziny 19 minut. Kroczek za nią przybiegł Maciek Żyra z Jasła zajmując 15 miejsce wśród chłopów. Można powiedzieć, że zachował się dżentelmeńsko pozwalając Kasi jako pierwszej przekroczyć linię mety. Wspomnę tylko, że Kasia startowała w letniej edycji Triady, wybierając również wieczorny bieg po Pieninach. Zdobyła wtedy 3 miejsce wśród kobiet z czasem 1 godziny i 11 minut. Teraz był gorszy o 8 minut, ale warunki były inne. Wyprzedzenie konkurenta w głębokim śniegu było nie lada wyzwaniem. Nieliczni decydowali się na to. Przeważnie biegło się jeden za drugim. Etapu tego nie ukończyło 8 osób, zaś limit czasu na pokonanie trasy wynosił 2 godziny. Debiut Kasi w edycji zimowej w tak trudnych warunkach, należy uznać za bardzo udany.
Niedziela, drugi dzień biegów. Na wszystkich czekała najcięższa z tras o długości 33 km i przewyższeniu 1 685 m, biegnąca tym razem po Beskidzie Sądeckim. Punktualnie o 9.30 z pukawki sędziego rozległ się wystrzał oznajmiający start do trzeciego z biegów w całej Triadzie. Najwyższy punkt do zdobycia to Przehyba - 1 175 m wysokości, ale zanim się tam dotarło, na wszystkich czekała Dzwonkówka – 983 m, potem bardzo stroma wspinaczka na Przysłop - 944 m i dopiero Przehyba. A z niej zbiegiwało się niebieskim szlakiem do Szczawnicy, przy okazji zaliczając Czeremchę – 1 146 m. Gonitwa z Przehyby na sam dół miała ok 8 km, jednak to nie był koniec. Zbiegłeś, to teraz wspinaj się ponownie. A co?? Dopiero 22 km trasy, zaś do mety 11 zostało. Zanim zaczęło się wdrapywanie na Bereśnik – 843 m, umęczeni biegacze mogli posilić się w bufecie, który został zlokalizowany w niedalekiej odległości od Karczmy Czarda. Wytrawny biegacz dobrze wie, że jak za dużo poje, ciężko potem goni się. Ogromne powodzenie miały napoje niż jedzenie, jednak nie będę rozpisywał się o menu bufetu. Trzeba wspiąć się na Bereśnik. Ojj było ciężko, z tyłu co rusz ktoś sapał, zipał i ciężko wzdychał. Stroma wspinaczka nie miała końca. Tuż przed samym szczytem zaczęło rozjaśniać się, jakby światełko w tunelu. Z zimnego i stromego lasu, szlak skręcił w prawo na otwartą przestrzeń, a tam cudowne widoki i piękne słoneczko. W tym dniu panowała inwersja termiczna, więc na dole było zimno i mgliście, zaś na górze krystalicznie czyste powietrze, piękne świecące słoneczko i dodatnia temperatura. Górka zaliczona a trasa dalej się pnie wzwyż, mimo że szczyt już dawno minięty. Na horyzoncie ponownie Dzwonkówka, która zdobywana była na początku biegu. Kilometrów w nogach przybywa, a szczytu nadal nie ma. Czyżby go przesunęli lub bardziej urósł? Nie jedna osoba zadawała sobie pytanie. Dopiero na 27 km ukazała się upragniona tabliczka Dzwonkówka i powieszona przez organizatora strzałka kierunkowa w lewo do mety. Warto było wyostrzyć wzrok, ponieważ na sąsiednim drzewie widniała podobna strzałka, która prowadziła na Prehybe. Biegło się tam na pierwszym etapie trasy. Organizator mówił wyraźnie „wyspinasz się drugi raz na Dzwonkówkę, skręć w lewo” Prawie wszyscy posłuchali i dobrze skręcili, poza jednym wyjątkiem. Mirek Prędki pobiegł w prawo a potem nie wiadomo gdzie, mówił, że ku wsi Obidza. Dołożył sporo kilometrów i stracił mnóstwo czasu. Nie wiadomo czemu skręcił, czy mu wzrok odcięło z przemęczenia czy nie uwaga? Sam nie umie sobie odpowiedzieć na to pytanie. Może jaką kobite tam poznał i pognał do niej na obiad, dlatego nie chce się przyznać… Dodam tylko, że na całej trasie nie brakowało śniegu. W górnych partiach standardem było zapadanie się po pas. Biegnijmy dalej, bo meta za nie całe 7 km. Z Dzwonkówki trasa tylko w dół. Mimo to, nadal biegło się ciężko, cały czas zapadając w kopnym śniegu. Nie całe 2 kim przed metą na wszystkich czekał lodowy 100 metrowy odcinek. Pokonanie go pod górę poszło łatwo, gorzej w dół. Piruetów i innego rodzaju wygibasów nie brakowało. Co rusz, ktoś leżał. Można powiedzieć, ostatnia atrakcja przed upragnionym finishem.
Wspominając już o Mirku Prędkim, pokonanie 33 km w Beskidzie Sądeckim zajęło mu 4 godz 45 minut. Marcin Wiącek przybiegł z czasem 4 godz 52 minut. W ogólnej klasyfikacji całej Triady (3 biegi o łącznym dystansie 66 km), Mirek spadł z 22 na 36 miejsce, zaś Marcin z 42 na 53 miejsce. Limit czasu wynosił 6,5 godziny, zaś tego biegu nie ukończyło 20 osób. Ogółem wszystkie dystanse Triady ukończyło 153 osoby ze 196.
Oprócz Mirka i Marcina na tym etapie wystartował Mirek Pawluś, Sławek Walaszczyk, Marcin Węgiel, Maciek Żyra i Piotr Stróżyk Oni zostali sklasyfikowani oddzielnie, jako zawodnicy biegnący tylko dystans 33 km. Marcin Węgiel reprezentujący Malinowy Nos wygrał bieg, zaś drugie miejsce zajął Sławek Walaszczyk. Obydwoje całą trasę walczyli z sobą jak dwa wściekłe góralskie psy. Na ostatnim zbiegu Marcin szybciej przebierał nogami i wyprzedził Sławka o jedyne 17 sekund. Jego czas wyniósł 3 godziny 37 minut i 8 sekund, zaś Sławka 3 godziny 37 minut i 24 sekundy. Na 5 miejscu znalazł się Mirek Pawluś z czasem 4 godzin 6 minut i 25 sekund. Po nich przybiegł Maciek Żyra z czasem 4 godzin 49 minut, zajmując 9 miejsce. Na 11 miejscu znalazł się Piotr Stróżyk, z czasem 4 godziny 52 minut, równo pokonując metę z Marcinem Wiąckiem.
Natomiast w tą niedzielę – 29.01.2017 r. odbędzie się Zimowy Maraton Bieszczadzki. Wystartują w nim Adam Gotfryd i Jarek Borda-Sieczkowski. Obydwoje wybrali najdłuższy dystans, czyli 48 km. Trzymamy za nich kciuki i życzymy wygranej.
Jasielskie Stowarzyszenie Cyklistów
Zdjęcia: Fotografia Bez Miary Magdalena Bogdan
Portal miastojaslo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych komentarzy. Zastrzegamy sobie prawo do usuwania i redagowania komentarzy, które są niezwiązane z tematem, zawierają wulgaryzmy, reklamy czy też treści obrażające inne osoby. Użytkowniku ponosisz odpowiedzialność za treść swoich komentarzy zgodnie z Polskim Prawem oraz normami obyczajowymi.
Zgłoszenie